Jadąc np. w Tatry większość z nas odhacza z listy kolejne sztandarowe na mapie miejsca- Morskie Oko,Kasprowy, Gubałówka… Potem powrót do hotelu i od rana znów to samo. My też tak z początku zrobiliśmy jednak w pewnym momencie dotarło do nas że w ten sposób nic a nic nie poznamy prawdziwego życia górali, a okazało się że prócz sławnych i dobrze znanych wszystkim miejsc Podhale kryje w sobie dużo dużo więcej… Ale po kolei. Czy wiesz że będąc w Zakopcu o rzut beretem znajdziesz mało znane cudowne miejsca w Tatrach
Na nocleg zatrzymaliśmy się w małej turystycznej wsi koło Zakopanego, Małe Ciche. Wybraliśmy niewielkie gospodarstwo agroturystyczne, co prawda z koniecznością codziennego kilku kilometrowego dojazdu do Zakopca, bo to w nim i jego najbliższej okolicy mieści się większość atrakcji, za to w zupełnej ciszy i spokoju w zamian. W sobotę plan był taki, że mieliśmy wyruszyć na wycieczkę do Morskiego Oka, ale jak to my, zanim zjedliśmy śniadanie, była już 10.00. Górale powiedzieli nam, że aby zaparkować w miarę rozsądnej odległości od szlaku trzeba być tam już o 6.00 rano (matko co za mordercza wakacyjna przecież wtedy jeszcze godzina!!!), nie mówiąc już o tłumach nad samą wodą…
Szybka zmiana- dobra zmiana, czyli mało znane cudowne miejsca w Tatrach
Nie myśląc długo, zmieniliśmy szybko plany i wyruszyliśmy na spacer po wsi. To była najlepsza decyzja jaką mogliśmy podjąć, bo dotarliśmy do wzgórza zwanego tam Tarasówką. Ludzi- zero, widoki-obłędne, poziom hałasu-cisza i spokój, bilans-miejsce nieznane turystom okazało się jednym z piękniejszych jakie widzieliśmy w górach a widoki jakie mogliśmy podziwiać z tego miejsca były po stokroć piękniejsze od tych z wysławionej i zatłoczonej Gubałówki, gdzie zamiast widoków w większości widzieliśmy plecy turystów.
Przy okazji załapaliśmy się na czas dojenia krów na hali i mieliśmy okazję spróbować świeżego, mleka prosto od krowy, takiego wiesz ciepłego, z pianką. Mnie przypomniały się czasy dzieciństwa a Marcinek który mleka z kartonu nie znosi,sam poprosił o dokładkę tego od krowy. Odpoczęliśmy od gwaru, kolejek a dzieciaki bawiły się pośród chochołów z sianem(chyba tak to się nazywa?). To był zdecydowanie jeden z lepiej spędzonych dni tego urlopu! Dzieciaki biegały gdzie chciały, a ja nie musiałam się martwić że zgubią się pośród tłumów. Wszystko czego potrzebowaliśmy do szczęścia to kocyk i plecak w który spakowaliśmy pyszności. Taki całkowity reset był nam wszystkim bardzo potrzebny i doskonale naładował nasze akumulatory. Chillout pełną gębą 😉
Kocyk- La Millou, i uwaga Kochane- to zdecydowany nr 1 Jasia.Nie rusza się bez niego nigdzie.Służy mu jako kocyk do przykrycia w domu, wózku, jako podusia, przytulanka oraz na pikniku. Ale nie dziwię mu się wcale-jest obłędny w dotyku! I żeby nie było- nie jest to żaden wpis sponsorowany,a jedynie nasza opinia, dlatego jeśli szukacie czegoś takiego na chłodniejsze jesienne dni to ten jest super. Sama zamówiłabym taki dla siebie w wersji XXXXL gdybym tylko mogła 😉
plecak Jasia- Tublu, LittleLife ActiveGrip
I w przypadku plecaczka też ukłony dla wykonawców- jest odblaskowy, super się nosi,pierze i jak dla mnie wygląda przesłodko. Zresztą sami oceńcie.



