Od września jestem mamą dziecka które uczęszcza do szkoły, a ściślej mówiąc drugi rok realizuje klasę rocznego przygotowania przedszkolnego. O systemie oświaty w Polsce i zmianach jakie są w niej niezbędne pisałam tu nieraz. Jeśli zależałoby to ode mnie w pierwszej kolejności zmieniłabym aspekt dotyczący odrabiania przez dzieciaki prac domowych. Nadmiar prac domowych to obecnie gorący temat.
Odbieram syna ze szkoły codziennie. Codziennie spotykam się więc z innymi rodzicami. Codziennie też prawie temat rozmów schodzi na prace domowe a właściwie na to że ich póki co nie ma. Rodzice są tym faktem zawiedzeni, a nawet głęboko zaniepokojeni. Przyznam, że i ja początkowo uważałam, że dziecko co dzień powinno mieć jakieś swoje małe obowiązki z tym związane. Małe zadania- narysowanie obrazka na wyznaczony temat, czy wykonanie szlaczków. Jakże w wielkim byłam błędzie!
Nadmiar zadawanych prac domowych już w pierwszych klasach
Okazuje się, że dzieciaki uczęszczające już nawet do klas I czy II prace domowe mają, a nawet ich spory nadmiar. Testy nieraz 2 razy w tygodniu (często w tym samym dniu). Tempo narzucone zostaje spore. Naraz do nauczenia mnóstwo materiału- tabliczka mnożenia, lektury, dyktanda, cyfry rzymskie, obsługa termometru, itd., itd. I nie byłoby w tym może nic dziwnego, bo umysły dziecięce są chłonne, jednak gdzie w tym wszystkim czas na zabawę, odpoczynek, czas spędzony z rodziną, własne zainteresowania? Dzieciaki siedzą nieraz po 2-3 godziny dziennie, by odrobić i nauczyć się tego, czego nie zrobiły na lekcjach.
Człowiek który kończy 8-godzinną pracę po powrocie do domu ma prawo do odpoczynku. Czy ta sama higiena pracy nie obowiązuje już najmłodszych?
Ich dzień w szkolnej placówce kończy się koło 14.00-15.00, część z nich idzie jeszcze na świetlicę, by ostatecznie resztę dnia spędzić na nauce. Co więcej obowiązkami „obrywają” także rodzice, którzy jako korepetytorzy muszą nadrabiać z dziećmi szkolny program, którego nie zrealizowali nauczyciele- piszą wypracowania, odrabiają rachunki, wykuwają na pamięć daty… Wszystko to odbywa się kosztem spędzanego wspólnie czasu. Dzieciaki nie mają go nawet na własne pasje, a nawet jeśli to są już tak zmęczone że niechętnie do nich siadają. Motywacja spada, chęci również. Z czasem przestają lubić szkołę, traktując ją wyłącznie jako obowiązek. Zgoda- łapią dobre oceny- ale jakim kosztem?? I w imię czego? Po to by poprawić rankingi?
Program jest opracowany do przyswojenia na lekcjach. Jeśli uczeń nie jest w stanie wtedy go opanować, to znaczy, że albo sam program, albo metody nauczania są niedostosowane do jego potrzeb i możliwości. Psycholog- Agnieszka Stein
Do znudzenia wręcz powtarzam, że każde dziecko ma wewnętrzną potrzebę poznawania świata, ale poprzez nadmiar obowiązków tę potrzebę zabijamy
Powtórzę też drugą rzecz- są szkoły w których z prac domowych zrezygnowano, gdyż już dawno zauważono że ich nadmiar nie powoduje niczego dobrego. Nie jako wymysł współczesnych czasów ale jako wynik wieloletnich doświadczeń w pracy z dziećmi. Dzieci siadają tam do książek dobrowolnie, same zgłębiają tematy które najbardziej je zainteresowały.
Praca domowa nie poprawia wyników w nauce, nie uczy systematyczności, odpowiedzialności, a co najwyżej oszustwa i kombinowania. Ponadto mózg potrzebuje czasu na odpoczynek. Nie jest próżnią. Musi mieć czas na „ułożenie” wiedzy.
Mam świadomość, że apel i tytuł posta to utopia. To marzenia nie do zrealizowania, przynajmniej przez najbliższe kilkanaście lat. Powodem jest mocno zakorzeniony model. Problem tkwi mocno w nas samych i naszym myśleniu. Pamiętacie ostatni tekst o rywalizacji? Udostępniłam go na jednej z grup, gdzie wywołał burzę skrajnych komentarzy. Bez względu na to kto miał rację wniosek nasunął się prosty- gdzieś w nas zakodowane są modele, które wynieśliśmy z domu/szkoły i wciąż je powielamy, bezmyślnie powtarzając hasła, których sami do końca nie rozumiemy. Jako argumenty używamy przekładów z życia. Tylko właśnie w tym tkwi problem aby to zmienić. Aby nauczyć się myśleć niezależnie.
I potrafić ewoluować
Pozwolić na przyznanie się do błędów ale i nauczyć się wyciągać z nich wnioski. Wiem, że nam zadawano prace domowe, naszym dziadkom i wszystkim kogo znamy. Ale przypomnij sobie ile razy tę pracę domową „zerżnąłeś na szkolnym parapecie” od kolegi. Czy odrabiałeś ją z chęci zdobycia wiedzy? Czy ze zwykłego obowiązku? Może gdybyś nie był zmuszany, chętnie sięgałbyś po lektury z kręgu własnych zainteresowań? Byłbyś bardziej otwarty na wiedzę i kreatywny?
Nauczyciele, jako argumenty swojej strony stawiają systematyczność, powtarzalność i ciężką pracę jako jedyną drogę do sukcesu. I wszystko to jest prawdą. Tylko spójrzmy na to z innej nieco perspektywy. Nasi zachodni sąsiedzi dla przykładu stawiają nie na obowiązek a zachęcanie dzieci do nauki. Lektury, prace dodatkowe nie są obowiązkowe. A mimo to dzieciaki chętnie je wykonują. Dlaczego? Ponieważ każdy, w tym dziecko lubi podświadomie mieć możliwość wyboru.
To rodzic ma prawo decydować, jak jego dziecko spędza swój wolny czas. Czy bawi się i odpoczywa, czy pomaga mu w domu, czy może razem z bliskimi rozwija swoje zainteresowania lub pielęgnuje rodzinne relacje. Nauczyciel decyduje o tym, jaki materiał jest przerabiany w szkole, a sprawy domowe powinien pozostawić rodzicom. (…) Dlatego rodzice mają pełne prawo protestować przeciw pracy domowej zadawanej ich dzieciom. Kiedy nie ma obowiązkowych zadań do odrobienia, dzieci dużo chętniej chodzą do szkoły, rozwijają zainteresowania, przygotowują się do lekcji. Chętniej też zajmują się zadaniami, które są propozycją odszukania informacji, dokonania obserwacji czy sprawdzenia w życiu codziennym wiedzy zdobytej na lekcjach. Chętniej czytają, pomagają rodzicom i dłużej śpią. A. Stein
Dla kontrargumentujących- nie chodzi o obniżenie poziomu
Ale rozsądne rozplanowanie tego co dzieci powinny opanować (ogromna część wiedzy jest zwyczajnie niepotrzebna). I może nie tyle całkowity zakaz zadawania prac domowych co ilość oraz forma (dla chętnych, zachęcająca do własnej inicjatywy, korzystania z różnych pomocy, nie na zasadzie odgórnego przymusu) nieco rozwiązałyby problem.
I pamiętajcie- program nauczania jest tak skonstruowany, że powinien być zrealizowany w szkole. Jeśli zaś obowiązek ten spada na dziecko i rodziców „po szkole” to znaczy, że metody są niedopracowane do potrzeb dziecka. Narusza to tym samym ich prawo do odpoczynku i zabawy.
Niestety, to wszystko wymaga głębokiej zmiany w świadomości pedagogów i niektórych rodziców.
Na koniec wspomnę o art. 31 Konwencji o prawach dziecka, wg którego Polska „…uznaje prawo dziecka do wypoczynku i czasu wolnego oraz stanowi nieuzasadnioną ingerencję szkoły w życie prywatne rodzin – poprzez pośredni wpływ na rozkład dnia w domu i utrudnienia w podejmowaniu swobodnych decyzji co do dysponowania wspólnym wolnym czasem dzieci i rodziców.”
fot. www.pixabay.com



