Czas wakacji. Wyjazdy, urlopy, wspólne rodzinne wyjścia. Do parku, na spacery, do galerii, sklepu osiedlowego, kościoła, kina czy restauracji. Jak i gdzie kto woli. Do wyboru do koloru. Tłumami całymi krucjatami lub niczym pielgrzymi ruszyliśmy pełną parą, wylaliśmy się na skwery, ulice i wcześniej wymienione…W tak piękny dzień jak dziś, cudem znajdziesz wolny stolik, czy miejsce na koc kilka metrów od morza. Pogoda dopisuje więc grzechem jest siedzenie w domu, ale…jak się okazuje wyjścia od pewnych grzeszków też nas nie chronią, a wręcz przeciwnie.
Czy zabierać dzieci ze sobą w miejsca publiczne?
Razem z tłumami dorosłych ruszają też ich dzieci. I tu obozy są dwa. Bo jedni są zwolennikami nie zabierania maluchów do dajmy na to restauracji itp. miejsc, zanim te co najmniej nie wyrosną z pieluch. Bo jak twierdzą wyjścia takie z uwagi na sprawy nazwijmy to, techniczne są wręcz kłopotliwe. Drudzy uważają że wyjścia a i owszem i że wszyscy dookoła maja się do nich dostosować z racji tego że przyszli z małym dzieckiem.
Ja stoję gdzieś pośrodku nich wszystkich, bo dzieciaki wychodząc poznają w ten sposób świat, nowe środowiska, nowych ludzi itd. Rozwijają się przy tym niesamowicie, co widzę po moich chłopcach, którzy po każdym naszym tripie, wyjściu w nowe miejsce zyskują mnóstwo wiedzy. To taka petarda wrażeń, która powoduje lawinę nowych umiejętności. Nie od dziś wiadomo, że podróże kształcą i to jak widać niezależnie od wieku. Umiejętności zachowania w grupie czy w ogóle funkcjonowania w społeczeństwie i radzenia sobie w różnych środowiskach nie nauczą się w domu z książek. Dlatego zabieraniu dzieci w przenajróżniejsze ciekawe miejsca mówię zdecydowane TAK.
Pamiętam jednak że…
…chodząc w miejsca publiczne gdzie są również inni (niektórzy z nich przyszli odpocząć, inni po prostu zjeść w ciszy a jeszcze inni w skupieniu zrobić zakupy) muszę dostosować się do panujących norm i reguł. I nie tylko ja. Moje dzieciaki też. A może przede wszystkim one. Bo wiadomo- dzieci nie zawsze robią to co chcieliby aby robiły ich rodzice. Czasem marudzą, czasem płaczą bo są zmęczone, bo mają dosyć wrażeń. Bo zwyczajnie w świecie chce im się spać, są głodne, lub po prostu chciałyby być teraz w swoim pokoju. Powodów jest mnóstwo.
Swoje niezadowolenie czy zmęczenie manifestują nieraz, a może głównie krzykiem lub płaczem. Generalnie w ich naturze leży to że robią to dość głośno. A co to oznacza? Bynajmniej nie to, że mamy zrezygnować z zabierania ich choćby do restauracji. Bo niby dlaczego? Jeśli tam nie pójdą, to nigdy nie nauczą się jak należy się tam prawidłowo zachowywać. My jako rodzice musimy jednak pamiętać, że oprócz nas i naszych dzieci przyszli również inni… Mają prawo do tego aby w ciszy i spokoju zjeść obiad.
Wiesz co robię kiedy moje dzieciaki zaczynają krzyczeć w takim miejscu? Uspokajam je- w zależności od sytuacji spełniam ich potrzeby: głodne-karmię, mokro- przewijam (nie, nie na stole, wychodzę do samochodu i tam „załatwiam sprawę” 😉 ), śpiące- usypiam. Kiedy płaczu nie mogę uspokoić, wychodzę i nie narażam innych na hałas. Rozumiem że nie wszyscy mają na to ochotę. W przeciwnym razie byłabym zwyczajna egoistką. Nie rozumiem oburzenia rodziców, którym zwraca się o takie rzeczy uwagę. Sama mam dzieci, ale szanuję inne osoby, nie traktuję siebie i własnej rodziny jak nietykalnego centrum wszechświata. I póki nie jestem na bezludnej wyspie a funkcjonuję w grupie, w społeczności, a restauracja niewątpliwie jest takim miejscem staram się myśleć także o innych i ich potrzebach.
Taka sobie sytuacja z wczoraj…
Do stolika obok przysiada się rodzina, matka z ojcem i dwójka dzieci- na oko 6 lat i 1,5 roku. To młodsze po pewnym czasie zaczyna płakać. Nic w tym złego, jednak płacz przeciąga się niemiłosiernie, a mnie jako matce co prawda zupełnie obcej dla tego dziecka, zaczyna kroić się serce, bo nie znoszę kiedy jakimkolwiek maluchom dzieje się krzywda, a płacz jest wyrazem uczuć i wołaniem o pomoc- czymś na znak „jest mi źle”. Nikt jednak nie reaguje na krzyki malca. Ojciec w spokoju popija piwo, matka je obiad, a dzieciak dodając do tego dwadzieścia parę stopni temperatury powietrza jest już cały mokry nie tylko od łez. Wrzeszczy wniebogłosy i widać że jest już zupełnie wykończony.
Starszy pan nie wytrzymując, nie tyle chyba trwającego od dobrych kilkunastu minut płaczu dziecka, co braku reakcji ze strony rodziców, delikatnie zwraca im uwagę. Wtedy nagle ojciec malucha wstaje i krzyczy: „A co ja mam zrobić, plastrem je zamknąć?” Skutek był taki, że dziecko najwidoczniej wystraszyło się reakcji własnego ojca i …przestało płakać. Pomijam fakt że płacz dziecka to nie manipulacja a sygnał, komunikat z jego strony że coś jest nie tak. Półtoraroczniak nie potrafi może jeszcze na tyle mówić aby powiedzieć Ci że jest mu źle. Jak ma zatem zakomunikować swoją potrzebę? Masz jakiś pomysł? No właśnie. Ale wracając do tematu.
Żaden rodzic mimo że uważa że jego dziecko jest całym jego światem i jest dla niego najważniejsze nie ma prawa fundować innym serenady krzyku. Nie zrozum mnie źle. Zdarza się że dzieciaki płaczą, ale rodzic interweniuje, a nie udaje że wszystko jest ok, doprowadzając tym samym do jeszcze większego szału dzieciaka, narażając na to całe przedstawienie przypadkowych ludzi, którzy także postanowili zjeść w tym czasie obiad.
Stolik to nie przewijak
Poruszyłam tu temat hałasu, ale głośną wciąż kwestią pozostaje nadal temat przewijania maluchów na stołach/ krzesłach lub innych w bezpośrednim sąsiedztwie innych gości. Kochana, wierzę że Ciebie to nie dotyczy, ale są ludzie którzy uważają to za coś zupełnie normalnego. Choć wydaje się to oczywiste to niektórym wydaje się to zupełnie naturalnym i nie widzą w tym nic złego, tłumacząc się że w łazienkach nie ma przewijaków. I na to jest sposób- maluszka można przebrać w aucie lub poszukać takiego lokalu, który wyposażony jest w specjalne miejsce przeznaczone do tego celu.
Szanujmy się wzajemnie
Proszę oszczędźmy innym zapachu/widoku kupy, bo nie dla wszystkich ubrudzona pupka niemowlaka to coś na co z chęcią popatrzą między jednym a drugim kęsem obiadu. Szanujmy się wzajemnie i pamiętajmy o podstawach savoir vivre. Amen 🙂



