„Szczęśliwy rodzic to szczęśliwe dziecko”. Powiedzenie znane. Banał, powiesz. Dla mnie jednak ma ono głębszy sens. Nie powielam ideologii innych. Nie kreuje się na rodzica jakim nie jestem. Pewno już sama zauważyłaś, że panuje co jakiś czas jakiś trend, jakaś moda, na topie jest dany styl życia, sposób wychowania. To nie dla mnie. Jestem sobą. Nie zawsze gotuję na parze. Nie piorę w orzechach. Nie jestem też eko. Nie w głowie mi żadne „slołlajfy” albo inne idee. Nie lubię wrzucania w ramy. Nie krytykuje ich i nie oceniam. Najważniejszy dla mnie jest człowiek. Nie tylko ten mały (w moim przypadku dwóch) ale również ten duży. Wszystkie strony powinny być szczęśliwe. Jestem więc rodzicem naturalnym. Takim, który wychowuje w bliskości. Co z tego że dostosuje się do jakiegoś wykreowanego przez parentingi, inne mamy i resztę świata obrazu i wzoru- z tego nie będzie chleba, to nie moje ja.
To tak jak włożyć nieswoją, w dodatku przyciasną kurtkę, która krępuje ruchy i powoduje że nie możesz się ruszyć, o swobodnym bieganiu nie wspominając.
Ty możesz być mamą bio, możesz nie karmić piersią/albo odwrotnie, możesz uwielbiać noszenie w chuście i wiele innych, możesz być matką idealną albo nieidealną (na które ostatnio nastała dziwna moda). Ważne byś była w zgodzie sama ze sobą. Bez zaciskania pięści i zębów, bez mokrych oczu i rad innych. To szczęście polega na tym że czuję to co robię, to kim jestem. To że mogę a nie muszę. Ważne aby czerpać z bycia rodzicem radość, znaleźć swoje miejsce, wyłuskiwać te pozytywne strony. Wychowując dzieci, traktować to jak wspaniały etap życia, a nie obowiązek. Potrzeba jest też szczypta pewnego rodzaju egoizmu oraz pewność siebie. Popełniam też błędy, to nieuniknione. Ale nie hoduję z tego powodu nieludzkich pokładów wyrzutów sumienia. Samobiczowanie, bo dzieci bawią się tabletem, czy zjadły raz na jakiś czas danie z mrożonki nic dobrego nie wnosi. Nie cierpię na brak wychowawczego luzu. Pewne zachowania moich dzieci uznaję za naturalne dla danego wieku. Po 6 latach stwierdzam, że wyszło nam to wszystkim na dobre mimo początkowego sceptycyzmu co poniektórych (i wynikającej z tego może nawet mojej niepewności czy aby na pewno postępuje słusznie)- bo brudzić się pozwalam, bez czapki chodzić, biegać boso po mokrej od rosy trawie, kąpać się w lodowatej bałtyckiej wodzie, itp. I choć inni mylą to czasem z „bezstresowym wychowaniem” (które w istocie nie istnieje) tak jest nam wszystkim łatwiej. Słowo „tak” weszło mi w krew. Mniej jest zakazów. A im mniej, tym na „nie” dzieci zaczęły reagować. Tworzymy rodzinę, pewnego rodzaju organizm, który ma szansę dobrze funkcjonować tylko w przypadku kiedy wszyscy będziemy szczęśliwi.
A Ty dajesz czasem na luz czy wypełniasz plan dnia z notatnikiem w dłoni wykreślając kolejno wykonane zadania?



