Przyznaję. Myślałam że tego roku będzie mi łatwiej. To w końcu nie przedszkole i nie zerówka, ale całkiem poważna sprawa- mój starszak od kilku dni jest pełnoprawnym pierwszoklasistą, a ja znowu myślami jestem przy nim. Już teraz wiem jednak z całą pewnością jedno- oceny i dobre zachowanie nie są w szkole najważniejsze.
Od początku zastanawiałam się jak to będzie. Co prawda skład grupy ma ten sam, jednak zmienił się wychowawca.
Dobrze by było i tego życzę sobie i każdemu rodzicowi, aby każdy z nas zostawiając swą pociechę w placówce miał zaufanie do osób tam pracujących. Bez tego ani rusz. Tak się jednak złożyło że poprzedni rok pozostawiał wiele do życzenia. To właśnie wtedy uświadomiłam sobie, że nie oceny są w szkole najważniejsze. Nie najważniejsze jest także to czy dziecko jest w szkole „grzeczne” czy nie. Zresztą co znaczy grzeczne? Posłuszne? Uległe? Pozbawione własnego zdania? Temat rzeka. Ale nie o tym dziś.
Założę się, że jeśli jesteś rodzicem podobnie jak ja, najbardziej pragniesz, aby Twoje dziecko…czuło się w szkole bezpiecznie. Dopiero potem możemy mówić o całej reszcie.
Skąd taki wniosek?
Opowiem Ci może jak było u nas, w mig wszystko zrozumiesz. Kiedy Marcinek po raz pierwszy przekraczał szkolne mury, chciał chodzi do szkoły. Był dzieckiem ciekawym świata, chcącym go poznawać, poznawać nowych ludzi, potrzebował kontaktu z dziećmi. Wiedział że w szkole jest pani, która zawsze mu pomoże, która trzyma nad wszystkim pieczę, taka która zna każde dziecko, która potrafi z nim rozmawiać, poświęca mu dużo czasu, która potrafi rozwiązać każdy problem i do której z tym problemem zawsze można przyjść.
Widział to, bo tego go nauczyłam. Wiedział i w pewnym momencie, dość szybko zresztą się rozczarował. A to miało poważne skutki, bo jako bystre dziecko zauważył, że jest nieco inaczej. Problemy dzieci traktowane były po macoszemu. Nie chcę skupiać się tu na powodach tej sytuacji, cieszę się jednak że wyciągnięto z tego odpowiednie wnioski. Nasz rocznik miał po prostu mniej szczęścia.
Hulaj dusza
Dzieci miały mnóstwo wolnego czasu. Jak się okazało zbyt dużo, bo czas organizowały sobie same. I jak na dzieci przystało nie koniecznie we właściwy sposób. Co wrażliwsze dzieciaki nie do końca radziły sobie z tą nazwijmy to dość „swawolną” sytuacją. I tu pojawił się problem, który jako taki na dobrą sprawę zniknął dopiero teraz. Mianowicie mój syn, gdzieś około grudnia już ubiegłego roku oświadczył mi że nie lubi chodzić do szkoły. Jako dociekliwa i rozkładająca (czasem nawet za bardzo) na czynniki pierwsze matka, zaczęłam analizować co jest powodem tej jego niechęci. Z radością oczekiwał na każdy dzień wolny. Uczyć jednak się chciał.
Uwielbiał np. wspólne czytanie. Siadaliśmy wieczorami i przerabialiśmy po kilkanaście stron poważnych książek botanicznych czy innych na które przeciętne dziecko przeważnie nawet by nie spojrzało. Co ciekawe w jego głowie zostawało naprawdę dużo. Jeśli spytacie go dziś o przetchlinki, trombocyty, albo inne podobne przygotujcie się na 15-minutowy wykład 🙂 Do czego zmierzam? Do tego że nadal chęć wiedzy posiadał, co więc było powodem niechęci uczęszczania do szkoły?
Bezpieczeństwo, a raczej jego zupełny brak
Nie ma nic gorszego, niż miejsce w którym nie czujemy się bezpiecznie. I to takie w którym spędzamy dziennie kilka ładnych godzin. W dodatku kiedy mamy kilka zaledwie lat, z dala od mamy, taty czy innego bliskiego, który zawsze nas wysłuchał i niczym sędzia potrafił rozsądzić każdą sytuację. Rozwiązał każdy problem, a dla nas był zwyczajnie autorytetem i ostoją bezpieczeństwa. Tu zaś syn został postawiony w sytuacji gdzie nie dość gdzie musiał radzić sobie sam (w sensie każde dziecko samo musiało dochodzić swoich racji), to jeszcze odczuł co to znaczy poczucie niesprawiedliwości.
Znacie taką sytuację, gdzie jedno z dwójki dzieci przybiega i mówi że to drugie zrobiło mu to to i to. Drugie oczywiście robi to samo, tyle że wskazaniem na to pierwsze. Problem pojawia się wtedy kiedy tej sytuacji nie widzisz. Najgorsze co możesz zrobić to na „słowo” uwierzyć wybranemu z nich i ukarać drugie. Co jednak gdy się pomylisz? I to niejednokrotnie?
Właśnie taka niesprawiedliwość między innymi powoduje że szybko można stracić poczucie bezpieczeństwa. Wiesz, że Twój „sędzia” nie jest sprawiedliwy. Ba! On Cię nawet dobrze nie zna, nie rozumie (nawet nie próbuje).
A to najgorsze co może się przytrafić kilkulatkowi na starcie.
Pamiętaj więc- oceny i dobre zachowanie nie są w szkole najważniejsze. Amen. Koniec i kropka.
Dlatego dziś wiem, że mojemu synowi, który siedzi teraz w szkolnej ławce życzę przede wszystkim nie dobrych ocen, nie tego by był grzeczny, a tego by w szkole czuł się bezpiecznie i był tam szczęśliwy. To jest dla mnie najważniejsze.



